
Do Salo trafiliśmy już drugiego dnia pobytu nad Gardą. Wcale tego nie planowaliśmy. Tym bardziej dobrze, że do niego trafiliśmy.
Co prawda nasza znajomość nie rozpoczęła się zbyt przyjemnie, ponieważ od razu po zaparkowaniu postanowiliśmy pójść na kawę. Tylko nie wszystko poszło idealnie tak, jak powinno i kawa, woda oraz mleko – zamiast w naszych żołądkach, znalazły się na moich spodniach… No cóż. Bywa.
Pomimo tej przygody Salo mnie urzekło. Widokiem i niewielką promenadą, klimatem i nadbrzeżną przestrzenią. Jest stosunkowo małe, ale przytulne i takie włoskie. Po prostu ma dla mnie to coś, co sprawia, że chcę tam być, odprężam się, wsłuchuję w otoczenie, ale i siebie. Jestem. I czuję, że żyję. Że mogę.
O Jeziorze Garda pisałam również tutaj: