Lalka. Lala. A może po prostu Hania. I refleksji słów kilka

by

Kiedy myślę o swoich lalkach z dzieciństwa przypomina mi się pewien prezent. Byłam mała, świnkowa choroba powiększyła moja szyję, więc byłam też biedna, leżałam pod kołdrą na wersalce (czy to nie był fenomenalny mebel? ;)) i dostałam lalę. Miała przypominać lalkę Barbie,  i całkiem nieźle to wyszło, jednak różniła się od niej, szczególnie bardziej okrągłą twarzą. Trochę szkoda mi było, że to nie była ta „prawdziwa Barbie”. Później oczywiście dostałam i taką i było już super, ale jak widzicie tej pierwszej nie zapomniałam do tej pory. Myślę, że dziś ucieszyłabym się, że ta moja była inna, bo lubię inne rzeczy. Lubię, jak nie zawsze wszystko jest standardowe. Nie żebym miała coś do Barbie –  zupełnie nie o to chodzi.

A dziś, po wielu latach od tamtej chwili chciałabym się podzielić z Wami Hanią. Wcale jej nie planowałam. Ale jak to często bywa, różne chwile i momenty mogą nas zawieść w zupełnie nieplanowane kierunki. Pewnego dnia pewna Ania poprosiła mnie, żebym zaprojektowała i uszyła lalkę dla pewnej małej Marysi – słodkiego Aniołka. Choć wcześniej wcale nie planowałam szyć takiej lalki, w mojej głowie od razy pojawiały się przeróżne obrazy i rozwiązania. Myślę sobie: „Dobra. Włosy ze sznurka. Nigdy takich nie widziałam, ale na pewno będą super. Spódnica z tej bawełny w drobniutkie kwiatki…” „Ania” wyrwał mnie głos Ani, „ale pamiętaj, że ona musi mieć tiulową spódnicę”. „Tiulową spódnicę? Ok, lubię tiul, ale widziałaś cokolwiek charmingowego, co nie byłoby z bawełny?” „Musi mieć tiulową spódnicę” usłyszałam znowu.

Właściwie to dlaczego nie? Z zasady uznałam, że wszystko zawsze musi być bawełniane albo z innych naturalnych składników. Ale tiul to tiul i nie da się go zastąpić bawełną. Dobra, pomyślałam, pewnie że będzie tiulowa spódnica. I to jaka!

I tak oto powstała Hania. Od początku do końca wymyślona w mojej głowie. Trochę inna niż wiele lal. Jedyna i niepowtarzalna. I zebrała już ogrom pisków, zachwytów, ochów i achów. I dzięki temu moje serce rośnie.

Chcę Wam przez to powiedzieć, że warto czasem wyjść z utartego schematu lub wytyczonych sobie ścieżek, bo może wyjść z tego wiele dobrego. I że warto być otwartym. I próbować. I tworzyć po swojemu – nie iść na skróty czyimiś ścieżkami i pomysłami, tylko tworzyć, żyć, czuć po swojemu. Bo to co nasze, często jest najbardziej prawdziwe.

 

Nie ma jeszcze komentarzy. Dodaj pierwszy!

Co sądzisz?

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *