Każdy, kto mnie dobrze zna wie, że na pytanie „Jedziemy?” nie zapytam „Dokąd?” a zdecydowanie „Jasne! Kiedy?” i zapewnię, że w pięć minut będę miała spakowaną torbę. Po prostu kocham podróże i uwielbiam na własnej skórze doświadczać wszystkiego, co z nimi związane.
Tylko niewiele mniej lubię podróżować… siedząca kanapie. Z kubkiem w ręku wyruszyć w świat, bez planu i rezerwacji, dając się prowadzić autorowi książki.
Właśnie skończyłam taką podróż po Kerali, Omanie i Zanzibarze, w którą zabrała mnie Anna Janowska. Wciągająca i fascynująca to była podróż. I bardzo żałuję, że już się kończyła.
Przemierzałam Keralę, poznając pieprz, to jak rośnie i jak wygląda, zanim wygląda tak, jak widzę go we własnej kuchni. Wyruszałam na wyprawę z Vasco da Gamą. Dowiedziałam się, czym są łodzie dau i jak (ale to jak!) powstają.
Poznałam omański świat kadzidła, wcale nie takiego, jakie znałam dotychczas.
Poczułam zapach goździków rosnących na Zanzibarze. I wiem, dlaczego tak pachną! I że te, które znamy, prawie w ogóle nie pachną w porównaniu z tymi świeżymi z Zanzibaru!
Aż w końcu powróciłam do Kerali, by dowiedzieć się wielu ciekawych rzeczy o hinduskim wydaniu ajurwedy i o tym, jak wygląda pobyt w ajurwedyjskim szpitalu.
Dzięki językowi i stylowi autorki właściwie płynęłam przez tę książkę. To zdecydowanie coś więcej, niż tylko czytanie. Do tego wszystkiego w książce znalazłam mnóstwo informacji, opowiedzianych a nie przekazanych.
Monsun przychodzi dwa razy to świetny kawałek bardzo ciekawej podróżniczej literatury. Życzyłabym sobie, żeby każdy następny przeczytany przeze mnie reportaż był tak dobry jak ten. Ogromnie polecam tę pozycję i dziękuję autorce, że zdecydowała się na przelanie tej podróży na papier i że zrobiła to w taki sposób, że czuję niedosyt i czekam na więcej!