
Jako, że Kuala Lumpur znane jest jako miasto trzech kultur, postanowiliśmy choć odrobinę doświadczyć każdej z nich.
Kuala Lumpur – od chińskiej strony
Najbliżej (dosłownie) było nam do chińskiej – ponieważ pod hotelem mieliśmy China Town. Zajadaliśmy się tam bardzo dobrym i niedrogim jedzeniem! Plastikowe krzesełka i cerata na stołach to klasyk, którego nie sposób nie doświadczyć w tamtej części świata.
Udaliśmy się także do świątyni Thean Hou – największej chińskiej świątyni w tym mieście. Dojechaliśmy do niej Uberem – jeśli nie macie go jeszcze w telefonie – to przed podróżą do Azji zdecydowanie polecam zainstalować i założyć konto. Przyda się nie tylko tam. Jeździliśmy nim taniej, ale przede wszystkim bez ciągłego targowania się o cenę, która na wywołaniu jest surrealistyczna w odniesieniu do kosztów życia w Malezji. Świątynia, dzięki temu, że znajduje się na uboczu miasta, ma swój wyjątkowy klimat. Rozpościera się z niej widok na miasto, myśli mogą powędrować dalej, gdy w tle słychać odgłosy modlących się wyznawców chińskiej wersji buddyzmu. Wracając zeszliśmy w dół uliczkami aż do Masjid Negara, a stamtąd wsiedliśmy w komunikację miejską.
Kuala Lumpur – klimat islamski
By z kolei poczuć klimat wyznawców islamu, udaliśmy się do meczetu – Masjid Negara. Wstęp do niego jest bezpłatny. Warunkiem dla osób spoza kręgu wyznawców islamu jest jednak przyodzianie się w odpowiednie szaty. Pamiętam, że pierwsze co pomyślałam, kiedy miałam na sobie abaję i chimar to to, że wcale nie jest w nich aż tak gorąco, jak mi się wydawało.
Meczet ten oczarował mnie swoją przestrzenią, ciszą i błękitem. Myślę, że to miejsce zdecydowanie warte odwiedzenia.
Kuala Lumpur – hinduski czar
Najprzyjemniejszym był dla mnie zdecydowanie aspekt hinduski.
Po pierwsze jedzenie w dzielnicy hinduskiej!!! Absolutnie nie można jej ominąć. W Singapourze – jak najbardziej, ale w Kulala Lumpur nie! Wyszukiwaliśmy miejsca, w których żywili się właściwie sami lokalesi. Turystów raczej tam nie było, więc wzbudzaliśmy małe zainteresowanie. Ale nie takie, byśmy nie czuli się swobodnie i nie mogli przyglądać się zwyczajom hindusów. Oczywiście jak podchodziłam do stołu z sosami, to pięciu mężczyzn było gotowych lać mi je na talerz, ale było to życzliwe, nie nachalne. Poprosiliśmy o upieczenie roti i w tym czasie z metalowym talerzem przystąpiliśmy do nakładania sobie przeróżnych dań. Do tego mango lassi i uczta w najlepsze! Za mniej więcej 15 zł/os. Wejdźcie po prostu w zakamarki tej dzielnicy i szukajcie najmniej turystycznych miejsc. Poczujecie, że to to!
Dotarliśmy też do świątyni Sri Mahamariamman, najstarszej świątyni hinduistycznej w Kuala Lumpur. Misternie wykonana fasada świątyni, pomimo stosunkowo niewielkiego rozmiaru, robi przyjemne wrażenie. W środku radość, muzyka, uśmiech, a obok skupienie. Bycie tam, tak po prostu i odbieranie zmysłami wszystkich dźwięków, obrazów, zapachów to ukojenie dla duszy. Szum staje się niczym, Ty stajesz się wszystkim. Zatrzymaj się i posłuchaj siebie.